Pomoc dla Olka Pesty
Pomoc dla Olka Pesty
Pomoc dla Olka PestyPomoc dla Olka PestyPomoc dla Olka PestyPomoc dla Olka PestyPomoc dla Olka PestyPomoc dla Olka Pesty
Operacja mojego serduszka. ( wpis 15.12.2010) Drukuj Email

 

Dotarliśmy na oddział, tak, tak, na oddział, znowu. Mama załamana, na tą chwilę miała dość szpitali, zresztą wszyscy mieliśmy ich dość. Naszej prowadzącej Pani dr nie było. Baliśmy się bardzo co z nami będzie i kto się nami zajmie. Jednak trafiliśmy na bardzo fajnego Pana dr, który zainteresował się naszym moim przypadkiem i pomógł nam.

Na spotkaniu kardiologiczno-kardiochirurgicznym, po analizie wszystkich moich badań zakwalifikowano mnie do drugiego etapu operacyjnego. Mama zadała pytanie Już? Tak, już, czas tak szybko leciał, że w mgnieniu oka minęło 8 miesięcy mojego życia i czas na drugi etap.

Czekaliśmy na termin operacji. Na początku ustalono, że będzie to 23 grudzień, lecz po kilku dniach przyszedł Pan dr i powiedział, że awansowałem na 22 grudzień. Cieszyliśmy się, że szybciej, nawet o jeden dzień pójdę na operacje. Pogodziliśmy się z decyzją, że za chwilę będę miał wykonany kolejny etap. Wiedziałem, że wszystkie marzenia i plany o świętach i choince prysnęły, że nie spędzę jej w domku, przy blasku lampek na choince, ale pomyślałem, że jeśli operacja się uda, będą to najwspanialsze święta, z najwspanialszym prezentem pod choinkę, czyli podreperowanym serduszkiem.

 


Jeszcze przed operacją, standardowo miałem wszystkie badania neurologiczne.

Na kardiologii codziennie przychodzili Mikołaje z prezentami. Taki miły gest z ich strony prawda? Dostałem misia pluszowego, takie wielkie pluszowe słońce i kilka innych drobiazgów. Cieszyłem się, że św. Mikołaj pamiętał o mnie wtedy kiedy ja leżałem w szpitalu.

 

 


22 grudzień godz. 9.00 przyszły po mnie dwie pielęgniarki.

Leżałem w wózeczki i razem z rodzicami i Panem dr pojechaliśmy na blok operacyjny. Wiedziałem czego się spodziewać, w końcu już drugi raz przekraczałem biała linię przed blokiem operacyjnym. Jednak strach był ogromny, widziałem go też w oczach moich kochanych rodziców, ale to dla nich chciałem być dzielny, i znowu postanowiłem sobie, że dam rade, i że tym razem szybciej się pozbieram niż pierwszym razem. W końcu ważyłem dużo więcej niż poprzednio, byłem już większy i silniejszy, miałem też większą odporność.

Pożegnaliśmy się przed blokiem operacyjnym. Ja pojechałem dalej, a rodzice zostali. Dostałem zastrzyk i zasnąłem i już nic więcej nie pamiętam do czasu wybudzenia.

Cała operacja trwała 6 długich godzin. Ja sobie spałem, prof. Moll i reszta naprawiali moje serduszko, a mamusia z tatusiem dygotali przez te przed blokiem operacyjnym, wyczekując końca i wyjścia profesora, który po skończeniu miał do nich wyjść. Bali się bardziej niż ja sam. W końcu prof. Moll skończył swoją robotę i poszedł. Rodzice spotkali się z nim. Powiedział im tak: :” To co zamierzałem to wykonałem, podczas operacji nie było żadnych komplikacji, usunęliśmy stent z przegrody międzyprzedsionkowej, wykonałem zespolenie żyły górnej z prawą gałęzią tętnicy płucnej oraz większe przewężenie pnia tętnicy płucnej, jednak operacja nadal trwa, koledzy będą zaraz zamykać klatkę piersiową. Teraz najważniejsze i decydujące są najbliższe 3 doby.”

 

To była operacja metodą dwukierunkowy Glenn.

Jeden kamień spadł z serca moim rodzicom. Jednak nadal trzeba był czekać.

Po operacji trafiłem na POP. Tam nadal spałem i byłem podłączony do respiratora. Godzinę po trafieniu na POP odwiedzili mnie rodzice. Ja spałem więc ich nie widziałem, ale po wybudzeniu powiedziała mi o tym ciocia.

 


Jeszcze tego samego dnia, około godziny 22.00 zostałem rozinubowany i wybudzony. Ładnie zacząłem sam oddychać. Domagałem się picia.

Następnego dnia z samego rana przyszli moi rodzice. Najpierw byli u lekarzy zapytać jak minęła noc i jaki jest mój stan. Usłyszeli: „ Ciężki, ale stabilny”. Oni zawsze tak mówią. To oznacza, że jest ok. Zdziwili się bardzo jak lekarze powiedzieli, że już wczoraj odłączono respirator i jestem wybudzony. Byli przygotowani na to, że może być gorzej, patrząc na pierwszą operacje.

Mamusia i tatuś byli u mnie jeszcze kilka razy, po kilka minutek, bo na więcej nie można była przebywać na POPie. Wszyscy czekaliśmy, aż przewiozą mnie na oddział kardiochirurgii, tam już możemy być razem.

24 grudnia w Boże Narodzenie przewieziony zostałem na ten oddział. To było niesamowite zaskoczenie, zarówno dla mnie jak i dla rodziców, owszem postanowiłem sobie, że pozbieram się szybciej niż ostatnio, ale sam nie zdawałem sobie sprawy, że to będzie, aż tak szybko.

Na kardiochirurgi jeszcze drenowałem, ale w 4 dniu usunięto dreny i byłem wolny. Chodziłem na spacerki po oddziale, jeździłem w szpitalnym wózeczki i dochodziłem do siebie w ekspresowym tempie. Mamusia i tatko cały czas byli przy mnie. Jejciu nie wiem co bym bez nich zrobił.

 

 

 


Po tygodniu po operacji miałem kontrolne echo serca, które wyszło dobrze, usg około serduszkowe, sprawdzające czy nie gromadzą się płyny oraz badania neurologiczne. To już norma.

31 grudnia, w ostatni dzień starego roku wyszłem ze szpitala. Wyobrażacie to sobie? Po 9 dniach po tak ciężkiej operacji, ja siedziałem już w aucie i jechałem do domku. Co za radość wtedy była.

To nic, że świąt nie spędziliśmy w domku, ważne, że spędziliśmy je razem w trójkę, a ja dostałem największy prezent na świecie, podreperowane serduszko. I to jest najważniejsze. Za rok święta też będą i może wtedy spędzimy je razem w domu przy żywej choince.

Jestem zadowolony z siebie, że tak dałem rade, i z z moich rodziców, którzy byli przy mnie, tacy dzielni i oddani.

Zaczynamy Nowy Rok 2011 w domku. Hura!!!