Turnusowo i rehabilitacyjnie. (wpis 17.11.2013) |
Turnusowo-tak nazwałem sobie ostatnich kilka miesięcy. Prawie cały czas na walizkach. Pakowanie, ćwiczenie rozpakowywanie, rehabilitacja w domu, znowu pakowanie, wyjazd i ćwiczenia. Ale za to efekty widać.
Klimat morski również dobrze mi zrobił, wzmocnił się mój organizm, nawdychałem się jodu. I jak na razie nie zachorowałem. Choć to dopiero początek, ale dobry początek to połowa sukcesu.
A teraz opowiem Wam o turnusie w TRATWIE-ośrodku położonym w Stelkinku, niedaleko domu, bo 50 km w jedną stronę. Ten turnus był turnusem bardzo intensywnym, pierwszy raz na takim byłem i i powiem Wam, że jestem tak bardzo zadowolony, że już w grudniu tam wracam.
Po godzinie ciężkiej pracy miałem króciutką przerwę, wtedy napiłem się kubek kompotu i dalej w drogę. Tym razem na terapię ręki. To kolejne fajne ćwiczenia. Tutaj z ciocią Żanetką malowałem, układałem piramidki, mieszałem rączkami w grochu, fasoli i kaszy, wkładałem i wyciągałem śruby z kubeczków, ciocia masował mi rączki, układałem klocki, słuchałem muzyki i wiele wiele innych zadań. Rączka ta chora też sobie świetnie radziła.
O 10.15 miałem hipoterapię. Ćwiczyłem na Tofino-tak nazywał się konik, na którym jeździłem. Ciocia Asia wymyślała mi dużo różnych ćwiczeń. Musiałem podpierać się obiema rączkami, napinać nóżki, żeby nie spaść z konika, łapać zawieszone piłeczki, ooo to chyba było najfajniejsze. Jeździłem w pozycji siedzące, leżącej i tyłem do kierunku jazdy.
Po konikach zjadłem miseczkę ciepłej zupy, napiłem się i dalej miałem ćwiczenia. Tym razem pająk, ale nie bójcie się, to nie taki pająk jak myślicie, owszem to ja wyglądałem jak pajączek, ale mnie się bać nie musicie, nawet mama się mnie nie bała, a pająków to ona się boi o jojoj. Podczas tych zajęć, ćwiczyłem równowagę, wstawanie, raczkowanie, podpory, wchodzenie i schodzenie z podestu, wchodzenie na drabinki i dużo innych.
Po pajączku mamusia zanosiła mnie na zajęcia pedagogiczne lub logopedyczne, (one były na przemian), podczas których fizycznie odpoczywałem, ale praca też była ciężka, bo uczyłem się i musiałem wykonywać różne zadania.
Natomiast u Pani logopedki, głównie miałem masowaną buźkę, różnymi piłeczkami-jeżykami, masażerami, wacikami i pędzelkami, miałem też ćwiczenia przed lustrem, a także inne zabawy. Uczyłem się wymawiać głoski.
Po zajęciach logopedycznych/pedagogicznych mamusia brała mnie i szliśmy na masaż nóżki i rączki. Leżałem sobie na mięciutkiej macie a ciocia Kasia masowała. Powiem Wam w sekrecie, że na kilku masażach zasypiałem, ale ciii, zdarza się, w końcu miałem już sporo zajęć i ćwiczeń za sobą, a to jeszcze nie był koniec.
Zajęcia grupowe prowadziła ciocia Żanetka, ta sama, co prowadzi Terapię Ręki. Siadaliśmy wszyscy w kółko, ciocia włączała muzykę, rozdawała instrumenty (ja zawsze wybierałem cymbałki ), i wykonywaliśmy różne zadania. Było też malowanie farbą, rączek kolegi, odciski na kartce, a potem ciocia wycinała te odciśnięte rączki i to były liście na drzewo. Na ostatnich zajęciach grupowych, ciocia przyniosła „poranny krąg”, czyli wieeeeelką, okrągłą i bardzo kolorową chustę. Każde z dzieci siadało na jej środku, a wszyscy zawijaliśmy je w Calineczkę, po czym trzeba było się z tego „kwiatka” wydostać. No a jak trafiła kolej na mnie, bardzo, bardzo się cieszyłem.
Co drugi dzień mieliśmy też grupową dogoterapię. Przychodził Pan Marek z pieskiem Zulią. Zulia witała się ze wszystkimi. Czesaliśmy ją, rzucaliśmy jej gumową kość, a także robiliśmy jej psikusy, chowając kość, wtedy kiedy ona wyszła za drzwi i musiała szukać. Wyobraźcie sobie, zawsze znalazła. Mądry piesek.
Największym jednak hitem, na całym turnusie była DYSKOTEKA. Pierwsza w moim życiu dyskoteka. Balony, światełka, przygaszone światło, no i oczywiście tańce i głośna muzyka. Nie zabrakło Plastikowej Biedronki, Bałkanicy, Jesteś Szalona, Kaczuszek, Ina tańczy dla mnie i jeszcze kilka innych fajnych przebojów dyskotekowych. Szalałem jak król parkiety. Większość w swoim wózeczku, ale też na rączkach mamusi.
Mamusia od razu zapisała mnie na kolejny turnus od 1 grudnia. Już nie mogę się doczekać, tak bardzo się cieszę, że było wolne miejsce.
Kiedy wróciłem do domu dalej ćwiczyłem i uczyłem się z moimi ciociami. Ponadto, dwa razy w tygodniu przyjeżdżałem do Tratwy, na zajęcia w kombinezonach. Oczywiście hipoterapia, dogoterapia, zajęcia w szkole (pedagog i logopeda), ćwiczenia i masaże. Na jednych zajęciach z dogoterapii, wyklejałem nawet Aksę, naszego pieska od zajęć, z waty. Ciocia Gosia troszkę mi pomagała, ale fajnie mi szło.
27 listopada byłem też w Łodzi na kontrolnej wizycie. I muszę się pochwalić, a raczej moje serduszko, że pracuje dobrze, tak jak powinno. Wszystkie badania dobre, no może morfologia troszkę mniej, ale nie ma tragedii, po prostu muszę pić syropek witaminkowy. Sama przyjemność. Pani dr pochwaliła mnie, że bardzo ładnie wyglądam, że grzecznie leżałem na echu serduszka. Pokazałem też jak za trzymamy za rączki umiem chodzić. Również bardzo się cieszyła. Umówiliśmy się na 15 lipca na bilans, dokładne badania, kilkudniowe, które będą wykonane w Klinice Kardiologii w ICZMP w Łodzi, tam gdzie od urodzenia się leczę. To dla mnie pikuś :) Ajć, bym zapomniał o tak ważnej sprawie. Końcówka września była przełomowa w moim rozwoju. Jeszcze na turnusie w Dąbkach sam z siebie, pierwszy raz w życiu samodzielnie nałożyłem jeden krążek piramidki. I proszę nie dziwcie mi się, że jak tak się z tego cieszę, ale dla mnie to ogromny sukces, bo wcześniej nie skupiałem się, nie umiałem nic ułożyć, nawet prostej rzeczy, powtórzyć, a tutaj taki przełom. Oczywiście nie skończyło się na jednym krążku, z dnia na dzień więcej potrafiłem, interesowałem się, a mamusia z wielkim uśmiechem na twarzy i ze łzami w oczach, że w końcu coś ruszyło, podkładała mi coraz to inne, i coraz trudniejsze zabawki manualne, klocki, piramidki, kredki, a ja dzielnie powtarzałem i miałem z tego ogromną frajdę. Dnia 29 września w godzinach popołudniowych powstała moja pierwsza wieża z klocków, czyż nie jest wspaniałą?
|