Pomoc dla Olka Pesty
Pomoc dla Olka Pesty
Pomoc dla Olka PestyPomoc dla Olka PestyPomoc dla Olka PestyPomoc dla Olka PestyPomoc dla Olka PestyPomoc dla Olka Pesty
Turnusowo i rehabilitacyjnie. (wpis 17.11.2013) Drukuj Email

 

Turnusowo-tak nazwałem sobie ostatnich kilka miesięcy. Prawie cały czas na walizkach. Pakowanie, ćwiczenie rozpakowywanie, rehabilitacja w domu, znowu pakowanie, wyjazd i ćwiczenia. Ale za to efekty widać.

Wrzesień
Od 14 września zacząłem turnus rehabilitacyjny w Dąbkach. Całe dwa tygodnie ćwiczyłem z Panem Zdzisławem, po dwa razy dziennie i potem chodziłem na basen. Mam super kondycję, więcej mogę i więcej z siebie daję. Ile można czekać na pierwsze kroku, mam już 3 latka i osiem miesięcy, to już prawie 4 latka. Ważę 20 kg, a mamusia musi mnie nosić, przenosić, wnosić po schodach, sadzać do fotelika samochodowego i wyciągać z auta, a nie jest to proste, widzę jak zaciska zęby, ale świetnie sobie radzi.

 

Klimat morski również dobrze mi zrobił, wzmocnił się mój organizm, nawdychałem się jodu. I jak na razie nie zachorowałem. Choć to dopiero początek, ale dobry początek to połowa sukcesu.



 

A teraz opowiem Wam o turnusie w TRATWIE-ośrodku położonym w Stelkinku, niedaleko domu, bo 50 km w jedną stronę. Ten turnus był turnusem bardzo intensywnym, pierwszy raz na takim byłem i i powiem Wam, że jestem tak bardzo zadowolony, że już w grudniu tam wracam.

 


Zajęcia zaczynałem od 8 rano. Jako pierwsze miałem terapię kombinezonową. Ciocia Ania zakładała mi taki specjalny kombinezon, z gumkami, naciągała je odpowiednio. Oj ciężka praca była w nim, ale mi się bardzo podobało, głównie chodziłem w nim, ale też było kilka ćwiczeń. Jednak najbardziej podobało mi się chodzenie po torze przeszkód.
Zobaczcie jak śmiesznie w nim wyglądam.


Po godzinie ciężkiej pracy miałem króciutką przerwę, wtedy napiłem się kubek kompotu i dalej w drogę. Tym razem na terapię ręki. To kolejne fajne ćwiczenia. Tutaj z ciocią Żanetką malowałem, układałem piramidki, mieszałem rączkami w grochu, fasoli i kaszy, wkładałem i wyciągałem śruby z kubeczków, ciocia masował mi rączki, układałem klocki, słuchałem muzyki i wiele wiele innych zadań. Rączka ta chora też sobie świetnie radziła.


O 10.15 miałem hipoterapię. Ćwiczyłem na Tofino-tak nazywał się konik, na którym jeździłem. Ciocia Asia wymyślała mi dużo różnych ćwiczeń. Musiałem podpierać się obiema rączkami, napinać nóżki, żeby nie spaść z konika, łapać zawieszone piłeczki, ooo to chyba było najfajniejsze. Jeździłem w pozycji siedzące, leżącej i tyłem do kierunku jazdy.


Po konikach zjadłem miseczkę ciepłej zupy, napiłem się i dalej miałem ćwiczenia. Tym razem pająk, ale nie bójcie się, to nie taki pająk jak myślicie, owszem to ja wyglądałem jak pajączek, ale mnie się bać nie musicie, nawet mama się mnie nie bała, a pająków to ona się boi o jojoj. Podczas tych zajęć, ćwiczyłem równowagę, wstawanie, raczkowanie, podpory, wchodzenie i schodzenie z podestu, wchodzenie na drabinki i dużo innych.


Po pajączku mamusia zanosiła mnie na zajęcia pedagogiczne lub logopedyczne, (one były na przemian), podczas których fizycznie odpoczywałem, ale praca też była ciężka, bo uczyłem się i musiałem wykonywać różne zadania.
Pani pedagog przygotowywała zawsze jakiś temat i tego tematu się trzymała. Np. : zaczynaliśmy od piosenki o jeżyku, potem pokazywała mi szablon z kolcami jeża o różnych fakturach, następnie Pani pedagog narysowała jeża na kartce a ja paluszki umoczyłem w farbce i domalowywałem jeżykowi kolce. Jak wiemy jeżyk mieszka w lesie, nawet w piosence była o tym mowa, to Pani pokazała mi obrazki sosny, konwalii i malinek, czyli roślin rosnących w lesie, do tego wąchałem zapachy właśnie tych roślin, i trzeba było dopasować, no ja jeszcze tego nie umiem, ale nauczę się, zobaczycie, jak na razie Pani mi troszkę pomogła. Na koniec zajęć była zabawa na komputerze. Musiałem naciskać myszkę, żeby pojawiły się obrazki. Fajowo :)) grałem też na instrumentach: moich ulubionych cymbałuszkach i jeszcze na bębenku. Na zajęciach miałem tematy różne, o muchomorku, o deszczyku i jeszcze kilku innych.


Natomiast u Pani logopedki, głównie miałem masowaną buźkę, różnymi piłeczkami-jeżykami, masażerami, wacikami i pędzelkami, miałem też ćwiczenia przed lustrem, a także inne zabawy. Uczyłem się wymawiać głoski.


Po zajęciach logopedycznych/pedagogicznych mamusia brała mnie i szliśmy na masaż nóżki i rączki. Leżałem sobie na mięciutkiej macie a ciocia Kasia masowała. Powiem Wam w sekrecie, że na kilku masażach zasypiałem, ale ciii, zdarza się, w końcu miałem już sporo zajęć i ćwiczeń za sobą, a to jeszcze nie był koniec.


Po tym masażu i krótkiej drzemce miałem jeszcze jedna fajne ćwiczenia: Integrację Sensoryczną na zmianę z Terapią Master. SI i TM to zajęcia głównie na huśtaniu, bujaniu, lataniu, ale też masaże nóg i rąk różnymi gąbkami, materiałami i masażerami. Zobaczcie jakie role przybierałem, jeźdźca, żeglarza...


Po tych wszystkich zajęciach wszystkie dzieci miały zajęcia grupowe, głównie była to muzykoterapia, ale nie tylko.

Zajęcia grupowe prowadziła ciocia Żanetka, ta sama, co prowadzi Terapię Ręki. Siadaliśmy wszyscy w kółko, ciocia włączała muzykę, rozdawała instrumenty (ja zawsze wybierałem cymbałki ), i wykonywaliśmy różne zadania. Było też malowanie farbą, rączek kolegi, odciski na kartce, a potem ciocia wycinała te odciśnięte rączki i to były liście na drzewo. Na ostatnich zajęciach grupowych, ciocia przyniosła „poranny krąg”, czyli wieeeeelką, okrągłą i bardzo kolorową chustę. Każde z dzieci siadało na jej środku, a wszyscy zawijaliśmy je w Calineczkę, po czym trzeba było się z tego „kwiatka” wydostać. No a jak trafiła kolej na mnie, bardzo, bardzo się cieszyłem.


Co drugi dzień mieliśmy też grupową dogoterapię. Przychodził Pan Marek z pieskiem Zulią. Zulia witała się ze wszystkimi. Czesaliśmy ją, rzucaliśmy jej gumową kość, a także robiliśmy jej psikusy, chowając kość, wtedy kiedy ona wyszła za drzwi i musiała szukać. Wyobraźcie sobie, zawsze znalazła. Mądry piesek.


Największym jednak hitem, na całym turnusie była DYSKOTEKA. Pierwsza w moim życiu dyskoteka. Balony, światełka, przygaszone światło, no i oczywiście tańce i głośna muzyka. Nie zabrakło Plastikowej Biedronki, Bałkanicy, Jesteś Szalona, Kaczuszek, Ina tańczy dla mnie i jeszcze kilka innych fajnych przebojów dyskotekowych. Szalałem jak król parkiety. Większość w swoim wózeczku, ale też na rączkach mamusi.


Po dwóch tygodniach intensywnej rehabilitacji wróciłem do domku. Wymęczony, przyznaję się, ale naprawdę dobrze wyrehabilitowany. Postępy? Owszem i są postępy i efekty ciężkiej pracy. Moje mięśnie są o wiele mocniejsze, równowaga też się poprawiła, zwiększyłem dystans chodzenia w kombinezonach, w domu próbowałem różnych wspinaczek, i powiem, że dobrze mi idzie. Wejdę sam na wersalkę, czasem uda mi się wspiąć przy ławie do tego wszystkiego mam ciuteńkę sprawniejszą prawą rączkę, dzięki terapii ręki.

Mamusia od razu zapisała mnie na kolejny turnus od 1 grudnia. Już nie mogę się doczekać, tak bardzo się cieszę, że było wolne miejsce.

 

Kiedy wróciłem do domu dalej ćwiczyłem i uczyłem się z moimi ciociami. Ponadto, dwa razy w tygodniu przyjeżdżałem do Tratwy, na zajęcia w kombinezonach. Oczywiście hipoterapia, dogoterapia, zajęcia w szkole (pedagog i logopeda), ćwiczenia i masaże. Na jednych zajęciach z dogoterapii, wyklejałem nawet Aksę, naszego pieska od zajęć, z waty. Ciocia Gosia troszkę mi pomagała, ale fajnie mi szło.


27 listopada byłem też w Łodzi na kontrolnej wizycie. I muszę się pochwalić, a raczej moje serduszko, że pracuje dobrze, tak jak powinno. Wszystkie badania dobre, no może morfologia troszkę mniej, ale nie ma tragedii, po prostu muszę pić syropek witaminkowy. Sama przyjemność. Pani dr pochwaliła mnie, że bardzo ładnie wyglądam, że grzecznie leżałem na echu serduszka. Pokazałem też jak za trzymamy za rączki umiem chodzić. Również bardzo się cieszyła. Umówiliśmy się na 15 lipca na bilans, dokładne badania, kilkudniowe, które będą wykonane w Klinice Kardiologii w ICZMP w Łodzi, tam gdzie od urodzenia się leczę. To dla mnie pikuś :)

Ajć, bym zapomniał o tak ważnej sprawie. Końcówka września była przełomowa w moim rozwoju. Jeszcze na turnusie w Dąbkach sam z siebie, pierwszy raz w życiu samodzielnie nałożyłem jeden krążek piramidki. I proszę nie dziwcie mi się, że jak tak się z tego cieszę, ale dla mnie to ogromny sukces, bo wcześniej nie skupiałem się, nie umiałem nic ułożyć, nawet prostej rzeczy, powtórzyć, a tutaj taki przełom. Oczywiście nie skończyło się na jednym krążku, z dnia na dzień więcej potrafiłem, interesowałem się, a mamusia z wielkim uśmiechem na twarzy i ze łzami w oczach, że w końcu coś ruszyło, podkładała mi coraz to inne, i coraz trudniejsze zabawki manualne, klocki, piramidki, kredki, a ja dzielnie powtarzałem i miałem z tego ogromną frajdę. Dnia 29 września w godzinach popołudniowych powstała moja pierwsza wieża z klocków, czyż nie jest wspaniałą?