Pomoc dla Olka Pesty
Pomoc dla Olka Pesty
Pomoc dla Olka PestyPomoc dla Olka PestyPomoc dla Olka PestyPomoc dla Olka PestyPomoc dla Olka PestyPomoc dla Olka Pesty
Wakacje takie jak nigdy... ( wpis 05.09.2013) Drukuj Email

 

Takich wakacji jak te jeszcze nie miałem.
Zaczęły się one powrotem do domku z Munster, dnia 19 czerwca. Co prawda rok szkolny jeszcze trwał, ale ja już miałem wakacje. Czekałem tylko na 28 czerwca, aby móc oficjalnie powiedzieć WAKACJE.

Jako, że ukończyłem pierwszy rok programu edukacyjnego wczesnego wspomagania, otrzymałem pierwszy w swoim życiu zasłużony dyplom. Muszę się nim Wam pochwalić, a więc proszę.

 

Elegancko ubrany, w białą koszulę i krawat na szyi podziękowałem moim Paniom nauczycielką za pracę i trud jaki włożyli w moją edukację, a łatwo nie miały, wierzcie mi. Bo ja nie należę do osób, które lubią wykonywać polecenia, ale jakoś daliśmy radę. Czas, który spędzaliśmy na zajęciach był bardzo fajny.


 

Pierwsze pięć tygodni, dochodziłem do siebie w domku. Ale oznaczało to, że leżałem plackiem w łóżku, nie, nie, to nie w moim stylu. Co prawda wszystko mnie jeszcze bolało, najbardziej klatka piersiowa, ale ile dawałem radę to korzystałem z życia. Pogoda była przepiękna, więc popołudniami kiedy tatko kończył pracę pluskałem się w dmuchanym żółwiku, pełnym wody. Zabawa wyśmienita! Oczywiście chodziłem na spacerki, te krótsze i te dłuższe. Psociłem w domu, uśmiechałem się do ludzi, mało marudziłem i bawiłem się moimi zabawkami, za którymi się stęskniłem będąc w Niemczech.


W lipcu razem z mamusią i tatusiem pojechałem do Łodzi, na kontrolę, pierwszą od operacji, kardiologiczną. Moja Pani dr jak mnie zobaczyła to się ucieszyła i powiedziała, „Oluś jaki różowy”. Dałem sobie spokojnie zrobić echo serca, i wszystkie inne badania: ekg i badanie ogólne. Zredukowane miałem też leki moczopędne.
3 sierpnia pojechałem na pierwszy turnus rehabilitacyjny, a sumując to już ósmy. Tam miałem ćwiczenia ruchowe, dwa razy dziennie, do tego basen. Oczywiście zwiedzałem też Łebę w wolnej chwili, wdychałem morski jod i bawiłem się na plaży. Nawet troszkę się opaliłem. Podczas turnusu, w weekendy jeździłem do Krępy Kaszubskiej, nie daleko Łeby na zajęcia hipoterapii. To takie zajęcia z konikiem. Pierwszy raz takie miałem i powiem szczerze, że bardzo fajna sprawa. Nie dość, że radość wielka, bo coś innego, to jeszcze sobie przy okazji ćwiczyłem. Od tamtego czasu Rodzice postanowili, że hipoterapia będzie wpisana w plan rehabilitacji i zajęć, pozostało tylko znaleźć im hipoterapeutę i miejsce gdzie zajęcia będą się odbywać.


Po tygodniu spędzonym w domu pojechałem na kolejny turnus rehabilitacyjny do Ustki tym razem. Zapowiadał się wspaniale, jeszcze lepiej niż poprzedni. Wszystko tam było naprawdę fajne, i ćwiczenia i miejsce, i plaża, no dosłownie wszystko. Codziennie miałem dużo więcej zajęć. Dwa razy ćwiczenia ruchowe, zabieg z lampą bio-V i hydromasaż. Kąpałem się w morzu, i chyba to mi się najbardziej podobało, bo wodę to ja uwielbiam :) Niestety, po tygodniu zacząłem gorączkować i to wysoko, bo do 39 stopni. Mamusia zbijała syropkami, ale gorączka powracała, odwiedzała mnie po cztery razy na dobę. Byłem u lekarza, ale Pani dr stwierdziła, że nic mi nie jest. Zaleciała nadal przeciwgorączkowe leki i to wszystko. Jednak to nic nie dawało, aż tatko powiedział, że już po mnie jedzie. Ja wtedy spałem całymi dniami. Kiedy otworzyłem oczka tatko już był, zabrał mnie i mamusie do domku i pojechaliśmy, prosto do naszej Pani dr. Można powiedzieć, to tylko gorączka, ale nie w moim przypadku, bo ja byłem dwa miesiące po poważnej operacji serca i Rodzice się przerazili. A mi też nie było fajnie.


Bardzo jest mi żal tego turnusu, że musieliśmy go skrócić, ale wiem jedno, na pewno jeszcze tam pojedziemy.
Po kilku dniach pobytu w domku i wypoczynku, głównie przespaniu kilku dni i nocy prawie w całości wszystko było już ok. Najedliśmy się więcej strachu niż było warto, ale to nic, musimy być czujni. Kiedy już na dobre wyzdrowiałem zacząłem dalej ćwiczyć z ciocią Martą, który kilka razy w tygodniu u mnie była i rehabilitowała mnie. Pamiętacie też, że mówiłem, że na pewno będziemy kontynuować hipoterapię, prawda? I tak właśnie jest. Mamusia znalazła miejsce gdzie mieszkają koniki, nie daleko naszej miejscowości, w Golubiu-Dobrzyniu. Tych koników jest tam chyba 26 albo 30. Małe i duże. Są też tam pieski, króliczki, takie podobne do mojego Bobka tylko znacznie grzeczniejsze, są kózki, kotki, cały zwierzyniec. Bardzo mi się tam podoba. Jeździmy tam z ciocią Gośką, która prowadzi zajęcia. Ćwiczy ze mną całe ciałko, wymyśla fajne zabawy. Po 20 minutach zajęć jestem wykończony, padam z nóg, można powiedzieć, ale zawsze kiedy zejdę z konia, muszę jeszcze przejść kawałek na nóżkach, z pomocą mamusi.


Trzy razy byłem na zajęciach w przedszkolu, bawiłem się razem z dziećmi. Ja dopiero uczę się bawić z moimi rówieśnikami, bo nie mam kontaktu z nimi będąc w domku, ale powoli, powoli, dojdziemy do wszystkiego.

Wakacje zakończyliśmy wizytą w Łodzi u mojej Pani dr kardiolog. Kolejny raz mnie pochwaliła i powiedziała, że serduszko pracuje bardzo dobrze. Kolejna kontrola listopad.

Tak o to wyglądały moje wakacje, właśnie takie jak nigdy, bez ograniczeń, w różowych kolorach, no morze poza ta wstrętną wirusówka, ale o niej już zapomniałem.


Od września zaczynam drugi rok wczesnego wspomagania w szkole. Będę chodził do szkoły. Nadal będę miał nie przerwanie rehabilitację w domu, będę miał jeszcze hipoterapię i dogoterapię, czasem basen, przedszkole, a 14 września wyjeżdżam na kolejny turnus rehabilitacyjny, tym razem do mojego Pana Zdzisia, który za pewne weźmie się ostro za mnie i moje mięśni, w kwietniu jak byliśmy u niego to już mi powiedział, że po operacji nie będzie żadnej taryfy ulgowej. Już się boję, ale za to efekty będą murowane.