Pomoc dla Olka Pesty
Pomoc dla Olka Pesty
Pomoc dla Olka PestyPomoc dla Olka PestyPomoc dla Olka PestyPomoc dla Olka PestyPomoc dla Olka PestyPomoc dla Olka Pesty
Jak to wszystko się zaczęło??? (wpis 08.07.2013) Drukuj Email

 

Postanowiłem opowiedzieć Wam, bo tego jeszcze nie wiecie, jak to było od początku, tzn. Od takiej malutkiej kropeczki, mniejszej niż ziarenko maku.Jeśli macie ochotę przeczytajcie.

W sierpniu 2009 roku zamieszkałem u mojej mamusi w brzuszku. Sam nie wiem jak tam trafiłem, ale kiedyś odkryję tą tajemnicę. Dopiero kiedy miałem sześć tygodni mama zauważyła, że tam jestem. Wtedy popłakała się ze szczęścia, tatko też był bardzo radosny i szczęśliwi. Od tego czasu nasłuchałem się jak, gdzie będzie stało łóżeczko, jakie zabawki i ubranka będę miał, co będziemy robić, jacy będziemy szczęśliwi. Od razu nie wiedzieli czy będę chłopcem czy będę dziewczynką, bo to za wcześnie by Pan dr, który robił badania przez mamy brzuszek widział czy mam ptaszka czy cytrynkę. Ja wiedziałem, że jestem chłopakiem, ale trzymałem ich trochę w niepewności. Śmieszyło mnie jak Rodzice wymyślali różne imiona, nawet te dla dziewczynki. Długo nie byli zdecydowani.

9 tydzień

14 tydzień


W siedemnastym tygodniu mojego życia płodowego postanowiłem się ujawnić fizycznie. Byłem już silniejszy i znacznie większy. Zrobiłem fikołka, a mama poczuła pierwszy mój ruch. Tłumaczyła to jakby zabulgotało jej w brzuchu. Wtedy leżała w szpitalu ze mną. Miała twardy brzuszek, który ją bolał. Dostawaliśmy magnez przez taki wężyk długi, i kropelki magnezu kapały do środka mamusi. Po kilku dniach ponownie postanowiłem się ujawnić drugi raz, tym razem na badaniu usg odwróciłem się przodem do Pana dr. Pan dr powiedział, że będzie chłopiec. Uradowana mama, zaraz po badaniu zadzwoniła do tatusia i powiedziała: „Musisz kupić siekierkę”. Tatko z początku nie wiedział o co chodzi. Potem już wszystko było jasne dla niego. Przypomniał sobie, że mówił mamusi, że jak będzie chłopiec, to kupi siekierkę i inne sprzęty dla prawdziwych facetów i zrobi drewutnie, a w niej ze swoim synkiem będzie majsterkował, pierwszy miał być karmik dla ptaszków.

Minęło kilka dni, zapadła ostateczna decyzja, że na imię dadzą mi ALEKSANDER. Olek, Olek...hm...fajnie? Jak uważacie? Bo mi się strasznie podoba.

Badania wyszły dobrze, przynajmniej tak powiedział Pan dr, podczas pobytu mamusi w szpitalu. Jednak mamie coś nie dawało spokoju. Postanowiła razem z tatusiem, że pójdą jeszcze do jednego lekarza, aby sprawdzić jak się mam. Minął tydzień i już byliśmy w gabinecie. Sprawdzenie wagi, pomiar ciśnienia, badanie ginekologiczne, wgląd w ostatni wypis szpitalny, usg i tu....dłuuuuuuga cisza, dziwny wyraz twarzy Pana dr. Dość długo, lekarz wpatrywał się w monitor, aż mamusia z tatusiem zaniepokoili się. W końcu Pan dr powiedział, przyjdźcie jutro, dziecko jest źle ułożone nie mogę zobaczyć serduszka. Więc poszliśmy następnego dnia, weszliśmy nawet bez kolejki, mamusia położyła się na kozetce, dr odpalił sprzęt i znowu ta cisza, to długie wpatrywanie się w monitor i dziwny wyraz twarzy. Co jest? Czy coś jest nie tak? Aż w końcu odezwał się zmartwiony Pan dr: „coś nie tak jest z serduszkiem, nie widzę tego dokładnie, dam Wam skierowanie do Bydgoszczy, tam mają lepszy sprzęt i bardziej się na tym znają”. To był cios dla Rodziców, czułem jak byli smutni, jak domyślali się na własną rękę co jest z moim serduszkiem. Dlaczego będąc na oddziale, Pan dr, który badał nas nic nie widział?
Czekaliśmy jakieś dwa tygodnie na wizytę w Bydgoszczy. Pojechaliśmy. Tatuś musiał czekać na korytarzu, kiedy lekarze (było ich trzech) robili badanie usg. Tak samo długo wpatrywali się w serducho. Mamusia kilka razy pytała co się dzieje, ale oni milczeli. Po skończeniu badania, powiedziano Rodzicom, ze muszą jechać do Łodzi na badanie echa płodu, czyli mnie. Znaleźli kilka wad w moim serduchu, ale tam w Łodzi jest Pani dr, która specjalizuje się w badaniu echa płodu i dokładnie potwierdzą rodzaj wady serca. Rodzice nie mogli uwierzyć co się dzieje, skąd wada serca, jaka, co będzie dalej, co robić...Pytań było mnóstwo. I to najgorsze, dlaczego my? Ale tej odpowiedzi nie uzyskaliśmy do tej pory.

20 tydzień


Jakiś czas czekaliśmy na wizytę w Łodzi. Pojechaliśmy w świat, mamusia z coraz większym brzuchem, z coraz większym Fasolkiem, choć nie byłem już takim Fasolkiem, tylko coraz większym chłopcem. Był to styczeń 2010. W końcu, po długich poszukiwaniach gabinetu znaleźliśmy ten właściwy. Najpierw wypełnienie wywiadu, ankiety i czekanie na swoją kolej.

Weszliśmy wszyscy do gabinetu badań. I zaczęło się oglądanie wzdłuż i w szerz mojego serduszka, a także całego mnie.

Mamusia z tatusiem cały czas wpatrywali się w ekranik, niczego z niego nie umiejąc odczytać, dopiero kiedy Pani dr zaczęła robić usg w 3D zauważyli mnie w całości. Nosek, buźka, rączki. Byli przeszczęśliwi. Cieszyłem się, że choć na chwilę mogli poczuć się całkowicie inaczej niż dotychczas, patrząc na mnie, na ekranie. Wiem, że od diagnozy, spokojnie nie przespali ani jednej nocy.

Po badaniu, przyszła do nas Pani dr. Zaczęła tłumaczyć mamusi i tatusiowi co jest nie porządku w moim małym serduszku. Jednak Rodzice choć słuchali z uwagą, po wyjściu z gabinetu, nic a nic nie rozumieli. Pani dr mówiła takie dziwne słowa, sam się dziwiłem.

Jeszcze w tym samym miesiącu, w styczniu byliśmy umówienie na badanie, które się nazywa amniopunkcja. Ono miało odbyć się w Bydgoszczy. Oczywiście pojechaliśmy. Badanie polegało na wbiciu bardzo długiej igły w brzuszek mamusi, po czym pobranie wód płodowych, w którym ja pływałem w środku. Miały one być poddane dokładnym badaniom, czy aby nie mam dodatkowo zespołu wad genetycznych.
Samo badanie mnie nie bolało, za to mamusie bardzo. I się wcale nie dziwię nikt by nie chciał mieć wbijanej igły w brzuch, prawda? Jednak mama dała radę, w końcu to było ważne badanie, dotyczące mnie więc oczywiste, że się jemu poddała. Czekaliśmy kilka tygodni na wynik, który w końcu do nas dotarł. Rodzice, aż popłakali się ze szczęścia, że wszystko jest dobrze, że żadnych dodatkowych wad nie wykryto.

W lutym była kolejna wizyta w Łodzi na echo mojego serduszka przez mamusiowy brzuszek. Tym razem trafiliśmy bez problemu w odpowiednie miejsce i czekaliśmy na swoją kolej. W końcu przeszła nasza kolej i weszliśmy. Mamusia położyła się na kozetce, tatko usiadł koło niej, przyszła Pani dr i tak przez dobre pół godziny byłem obserwowany. Po padaniu standardowo była rozmowa. Diagnoza potwierdzona z tą ze stycznia. Jakieś dziurki, jakaś zastawka zarośnięta, eh to za trudne dla mnie. Podczas rozmowy Pani dr powiedziała Rodzicom, że powinienem urodzić się w ośrodku specjalistycznym, gdzie zaraz po urodzeniu lekarze podejmą się leczenia. Był to dla mamusi lekki szok, bo nie dość, że ciężka wada to jeszcze poród gdzieś w świecie. Na to w tym momencie nie była przygotowana. Po powrocie do domku, Rodzice długo rozmawiali i obmyślili plan. Zaraz Wam o nim powiem, ale najpierw muszę się pochwalić moim zdjęciem, pierwszym prawie prawdziwym zdjęciem, na którym widać buźkę i rączkę. Ale fajnie wyszedłem, jej, że to tak możliwe jest zrobienie fotki będą jeszcze w brzuszku :) Mamusia i tatuś ogromnie się cieszyli z tego zdjęcia, wszystkim się chwalili, a każdy mówił jaki fajny jestem :)

32 tydzień


Jeśli chodzi o plan to wyglądał on następująco. 22 marca mieliśmy zgłosić się na kolejne badanie do Łodzi. Tatuś znalazł w internecie ofertę wynajmu mieszkania i zadzwonił pod wskazany numer. Odebrał Pan, który potwierdził ofertę i zgodził się wynająć pokój w mieszkaniu swojej mamy. Tam mieliśmy mieszkać czekając, na moje narodziny. Termin porodu był wyznaczony na 17 kwietnia, a więc nie cały miesiąc, ale mogłem wyjść w każdej chwili, a musiałem urodzić się w szpitalu specjalistycznym. Tak więc 22 marca cała nasza trójka zapakowana po dach samochodu wyruszyła do Łodzi. To był bardzo ciężki dzień. Jechaliśmy ponad trzy godziny, jak zawsze, potem badanie. Wynik nie był lepszy a wręcz przeciwnie wykryte kolejne wady serca. Potem przyjęcie mamusi i mnie na oddział patologii ciąży na badania. Kolejki, czekanie i wielki stres, tatko nie mógł być z nami. Odpoczęliśmy dopiero popołudniu na łóżku szpitalnym, o ile można nazwać to odpoczynkiem, bo łóżko było strasznie nie wygodne, mama wierciła się całą noc, przez co i ja nie mogłem spać. Następnego przyszedł do nas tatko. Był już z nami cały czas.

22 marzec dzień wyjazdu


Była godzina przedpołudniowa. Do sali przeszła Pani pielęgniarka i poprosiła mamusię do gabinetu lekarskiego. Mama poszła, tatko został na sali i tam na nas czekał. Byliśmy przekonani, że to kolejne badanie, jednak okazało się, że była to rozmowa lekarska. Tej rozmowy nie zapomnę do końca i moja mama też. Stał Pan dr i jeszcze dwie inne Pani, nie wiem czy to doktórki czy pielęgniarki, nikt się nam nie przedstawił. Spojrzał na mamę poważnie i powiedział „Pani dziecko nie przeżyje, ma tak ciężką wadę serca, że nie przeżyje ono nawet porodu, naobiecywali Pani, ale ktoś musiał to właśnie powiedzieć”. Mamusi ugięły się nogi, czułem jak drżała, a po jej policzkach spływały wielkie łzy, jedna za drugą. Mama nie potrafiła się opanować, trzymała mnie przez brzuszek, głaskała go, a ja, żeby dodać mamusi otuchy kopnąłem ją. On wiedziała, że znaczyło to, że wcale tak nie jest, że ja żyję i będę żył, bo chcę tego, że po prostu damy radę ze wszystkim. Po skończonej rozmowie, o ile, można nazwać to rozmową, wróciliśmy na salę. Jak tatko zobaczył mamusię w takim stanie, strasznie się przestraszył, zdenerwowany pytał co się stało, a mamusia wydusiła z siebie tylko słowa „powiedział, że Olek nie przeżyje”. Wtedy tatko uścisnął nas mocno, aż mi się zrobiło ciasno, i powiedział, że ja się urodzę i będę żył, że mamusia nie ma się przejmować takim gadaniem lekarza, który nie ma nic wspólnego z kardiologią dziecięcą, bo tak przecież było. Ciężki poranek, ciężki. Ale byliśmy już razem, mamusia troszkę odpoczęła, poprosiłem ją o sok pomidorowy potem o coś słodkiego. Bo wiecie, że ja sobie zamawiam jedzonko u mamusi? W zasadzie nic nie muszę mówić, a ona wie kiedy jestem głodny i na co mam ochotę. Zawsze serwowała mi najwięcej owoców i jogurcików oraz słodycze, które do dziś uwielbiam.

Następnego dnia przeszedł obchód lekarzy. Powiedzieli, że wypisują nas ze szpitala, porodu jeszcze nie widać, więc mamy sobie spokojnie czekać.

Ucieszyliśmy się bardzo, jednak gdzieś w głębi chcieliśmy mieć już za sobą to całe zamieszanie z moim wyjściem na świat. Byłem ciekawy jak wygląda mama, jak wygląda tata i jak wygląda ten cały świat. Byłem już duży i ważyłem około trzech kg i ciasnawo się robiło w moim dotychczasowym mieszkanku-brzuszku. Mamusi też było już ciężko mnie tak nosić.

Około południa wyszliśmy ze szpitala. Wtedy pierwszy raz jechałem tramwajem. Ale trzęsło. Dotarliśmy do mieszkania na jednym z osiedli łódzkich, przywitała nas starsza Pani, która tam mieszkała, a od 22 marca mieszkał tam tata, a teraz i my dołączyliśmy. Położyłem się z mamą na łóżeczku, żeby odpocząć, a tatuś przygotował nam obiad. Potem poszliśmy na spacer. Troszkę zwiedziliśmy miasto Łódź, ale też nie za wiele, bo mamusia nie dawała rady długo iść. Jedliśmy takie pyszne lody, do dziś ich smaku nie zapomnę. Codziennie rozmawialiśmy sobie w trójeczkę. Tatko opowiadał różne fajne rzeczy, mówił co będziemy robić, mówił jak wygląda moje mieszkanko, do którego mnie nie długo zabierze. Prosił mnie, żebym był dzielny i wytrwały. Ja odpowiadałem mu silnymi i bolesnymi dla mamy kopniakami, jednak Oni tak bardzo się cieszyli.

Tak minęło nam kilkanaście dni. Już wcześniej mieliśmy umówione przyjęcie na oddział, na 12 kwietnia. Tego dnia stawiliśmy się na izbie przyjęć i czekaliśmy w długiej i wyczerpującej kolejce. Wyczerpującej, bo okazało się, że nasza karta gdzieś się zapodziała i gdyby nie tatuś, który przypomniał się, to zapewne jeszcze dłużej byśmy tak siedzieli. Kiedy tatko odprowadził nas na badania, sam pojechał do domku załatwić kilka spraw. Miał wrócić za dwa dni. Zostawił nas w dobrych rękach, wiedząc, że kiedy ja postanowiłbym się urodzić, mama będzie pod opieką lekarzy.

Następnego dnia odbyły się kolejne badania, a na rano 14 kwietnia zaplanowano jeszcze jedno echo mojego serca. O 10.00 poproszony by mamusia poszła do wskazanego pokoju. Jak zawsze położyła się na kozetce. Pan dr długo badał, nie wydusił z siebie ani jednego słowa, podczas całego badania. Kiedy skończył mamusia wróciła na salę.

Po godzince przyszedł ten sam lekarz i powiedział do mamusi „ dziś będzie miała Pani dziecko, zaraz zjeżdżamy na porodówkę”. Mama w wielkim szoku, w ogóle się tego nie spodziewała. Nie bolał ją brzuszek, a tu dziś poród. Popłakała się ze szczęścia, ze strachu i nie wiadomo z czego jeszcze. Zaraz zadzwoniła do tatusia. Tatko był już w drodze do nas. Bardzo, bardzo się cieszył, że to dziś się zobaczymy.

Zjechaliśmy na zerowy poziom. To była taki długie, korytarz, chłodny i cały w zielonych kafelkach. Nie było widać żywej duszy, tylko mama ze mną i Pani pielęgniarka, która nas zaprowadzała. Dotarliśmy do miejsca, gdzie już byli lekarze. Tutaj badania wszystkie od nowa mamusia musiała przejść, no z wyjątkiem echa mojego serca, bo to dopiero po moim rodzeniu. Była godzina 13.00 kiedy mamusie zaczął boleć brzuszek, wcześniej dostała kroplówkę. Za jakiś czas dołączył do nas tata, cały zdenerwowany, ale i podekscytowany. Był cały czas przy mamusi, trzymał ją za rączkę i rozmawiał z nią i ze mną. Zbliżał się wieczór, mamusie bolał coraz bardziej brzuszek. Tatuś kilka razy wołał lekarza. Postanowiono, że mamusia dostanie lekarstwo-znieczulenie. Pani anestezjolog zamocowała w mamusi plecki taką długą cienką rurkę, a przez tą rurkę dostała specjalne lekarstwo, po którym nic ją nie bolało i nawet nie czuła własnych nóg. Przy najmniej nie cierpiała z bólu. Po chwili przeszedł kolejny raz lekarz, zbadał mamusie. Cały czas byłem podłączony do takiego sprzętu, gdzie słychać było bicie mojego serca. W pewnym momencie biło ono wolniej i wtedy lekarz postanowił szybko mnie wyjąć. Tatko z Panią pielęgniarką zaprowadzili jeszcze mamusię do innej sali, każdy był bardzo zdenerwowany, ale już po kilku minutach Pan dr trzymał mnie w swoich rękach i położył mnie u mamy na brzuchu. Byłem cały przerażony, tyle ludzi, świateł, wielkie pomieszczenie a ja miałem tak milusio w mamusiowym brzuszku. Na początku nie płakałem jak na faceta przystaje, ale mama krzyczała, „Oluś Oluś oddychaj” wtedy wzięła mnie Pani pielęgniarka, wyjęła z mojego noska troszkę wód płodowych i wtedy się rozbeczałem na całą salę. Mama płakała. Ze szczęścia! Byłem zważony i zmierzony, a potem jeszcze chwilkę leżałem na mamy brzuchu. Podszedł do nas tatuś, cały się trząsł i szeptał mamie do ucha „jaki fajny”, był w wielkim szoku, zobaczył swojego synka, po dziewięciu miesiącach. To były wspaniałe chwile, których do końca życie nie zapomnę ja, mamusia i tatuś. A miałem umrzeć zaraz po urodzeniu, tak przecież przekonywał mamę lekarz.

Te wspaniałe chwile trwały nie wiele, Pani pielęgniarka zabrała mnie od mamusi, włożyła do wózka, owinęła mnie zielonymi pieluchami i zawiozła w nieznane. Mama została na sali, tatko musiał poczekać na korytarzu...każdy z nas oddzielnie, ale tak naprawdę razem, bo już na zawsze będziemy razem. Wiedzieliśmy dobrze, że już niedługo się spotkamy, pokonamy wszystkie przeszkody i wrócimy szczęśliwie do domku...

Tak to wszystko się zaczęło. Resztę znacie z mojego pamiętnika, a jak nie do zapraszam na jego początek, do pierwszego wpisu z 2010 roku.