Pomoc dla Olka Pesty
Pomoc dla Olka Pesty
Pomoc dla Olka PestyPomoc dla Olka PestyPomoc dla Olka PestyPomoc dla Olka PestyPomoc dla Olka PestyPomoc dla Olka Pesty
Jestem na świecie...i co dalej...? (wpis 11.06.2010) Drukuj Email

 

Cześć!

Nazywam się Aleksander Pesta. To taka wersja oficjalna, na co dzień mówią na mnie Olek, Oluś, Olinek, Słoneczko...oj jest tego jest.

Urodziłem się 14 kwietnia w 2010 roku w szpitalu w Łodzi o godzinie 21.40.

Przez 9 miesięcy mieszkałem u mamusi w brzuszku. Było bardzo miło, ciepło i przyjemnie. Zaczęło się jednak robić coraz ciaśniej. Trzeba było uciekać! :)

Kiedy wyszedłem z brzuszka mamy pani położna położyła mnie na piersiach mamusi. Było wspaniale. Milutko, cieplutko i bezpiecznie. Po chwili zabrali mnie na taki stół, mocno świeciło mi światło w oczka. Położne ważyły mnie i mierzyły. Pamiętam jak mama się pytała ile ważę i usłyszała, że 3200 g i 52 cm. To chyba sporo co? Zauważyłem tatę. Też tam był. Robił mi zdjęcia. Nie wiem dlaczego, ale strasznie trzęsły mu się ręce. Widziałem to mimo ostrego światła. Za chwilę znów znalazłem się na brzuszku mojej mamusi. Otworzyłem do niej czka. Płakała. Z radości. To wtedy zobaczyłem jak wygląda od zewnątrz.

 

tuż po narodzinach

 

Te miłe chwile nie trwały długo. Owinęli mnie w zielone chusty, włożyli w wózek i pojechałem...Zielone korytarze. Długie i ciche. Nie podobało mi się to. Bałem się. Mamusi nie było ze mną i taty też. Ale nie mogli być, bo jak by mogli to by ze mną byli. Wiedziałem, że niedługo do mnie przyjdą. Dotarłem na oddział neonatologii.

Tam to dopiero było. Zaczęli mnie kuć igłami. Pełno igieł. Wenflon miałem w główce i rączce. Później położyli mnie do inkubatora. Było ciepło i nawet wygodnie. Nie to co u mamy, ale wiedziałem, że tak musi być. Rozejrzałem się dokoła i zobaczyłem, że nie jestem sam. W boksie razem ze mną leżały ze mną jeszcze trzy koleżanki. Też w inkubatorach. Byłem już mocno zmęczony. Zasnąłem. Pamiętam, że dostałem jeszcze jeść, zmienili mi pieluszkę, przebrali...

 


 

Rano następnego dnia przyszedł mój tata. Nie podszedł do mnie za blisko, bo nie mógł. Pielęgniarka powiedziała, że ma przyjść później. Bardzo posmutniałem. Ale wiedziałem, że przyjdzie niedługo. Po godzinie przyszli razem. Mamusia i tatuś. Mama się popłakała. Chcieliśmy się do siebie przytulić, tak mocno i nie puszczać, ale to nie było możliwe. Pielęgniarki nie zastępowały mi rodziców. Nie były zbyt miłe. Skarżyły się mamie, że jestem niegrzeczny, a tak wcale nie było. Prawie cały czas spałem. Trzeciego dnia mogłem się wreszcie przytulić do mamusi i tatusia. To było wspaniałe uczucie. Ale trwało bardzo krótko.

 


Piątego dnia mamusia mogła mnie nakarmić. Wtedy to dopiero mi mleczko smakowało. Co prawda nie od mamusi z cycuszka ale i tak dobrze smakowało z rąk mamuni.

Na tym oddziale leżałem 6 dni. Potem przewieźli mnie na oddział kardiologii. Dokładnie zdiagnozowano mają wadę serduszka: Wrodzona wada serca pod postacią zarośnięcia zastawki mitralnej (dwudzielnej), hemodycznie wspólnej komory z malpozycją naczyń i ubytkiem między przedsionkowym, zwężenie cieśni aorty z hipoplazja łuku. Groźnie brzmi, ale jakoś sobie dam radę, prawda? Choć lekarze mówią, że długa etapowa droga leczenia przede mną i to i tak ja dam rade.

Na kardiologii mamusia i tatuś mogli być już ze mną. Byli przy mnie bardzo często. Na początku więcej przyjeżdżał do mnie tatko, bo mama była cała obolała po moim porodzie. Ale z tatuśkiem było też bardzo fajnie. Nagadaliśmy się. Tato opowiadał mi jak urządzi mój pokój, co będziemy razem robić. Obiecał mi drewutnię i karmik dla ptaków. Ciekawe czy dotrzyma słowa. Pierwszy raz jak mnie przewijał założył pieluszkę odwrotnie, ręce mu się trzęsły, w końcu poprosił o pomoc mamę koleżanki, która leżała w łóżeczku pod oknem. Potem szło mu coraz lepiej. W końcu się nauczył. Często robił mi zdjęcia, żeby pokazać mamusi kiedy ona nie mogła do mnie przyjechać. Tęskniłem za nią, a ona za mną. Długo nie trwało i zaczęła do mnie przyjeżdżać na długo. Wtedy z nią długo gadałem. Opiekowała się mną. Było wspaniale. 06.05.2010 miałem iść na operacje, ale nie poszedłem, bo w nocy dostałem drgawek. Zaczęły się kolejne badania i konsultacje, miałem nawet rezonans główki, ale z niego nic nie pamiętam, bo spałem 40 minut, później tatko mi opowiedział, bo to on był ze mną na nim. Ostatecznie nie wykryto nic poważnego poza zmianami na lewym płacie ciemieniowym.

 


Operowali mnie 17.05.2010. Bałem się. Tego dnia rano czułem, że coś się koło mnie dzieje. Mama i tata byli zdenerwowani. Ja też. Aż w końcu zadzwonił telefon pielęgniarek i poszliśmy. Ja jak królewicz jechałem w wózeczku. Mama prowadziła, a obok niej szedł tatuś i pielęgniarka. Dotarliśmy na parter przed blok operacyjny. Tam musiałem się pożegnać z rodzicami. Mamusia i tatuś pocałowali mnie w czółko i zrobili palcem krzyżyk na moim czółku. Ja krzyczałem, że nie długo się zobaczymy, że jestem silny i wszystko przetrwam. Ale oni chyba nie słyszeli. Płakali. Mocno płakali. Ja wiedziałem, że dam radę, wiedziałem, że z tego się wykaraskam. Chciałem żyć. Chciałem żyć dla mamy i dla taty. Oni tak bardzo mnie kochają i nie mógłbym od nich odejść. Jak już dojechałem na samo miejsce wiedziałem tylko nade mną pełno ludzi. Dostałem zastrzyk i już nic od tamtej pory nie pamiętam. Nie czułem bólu, w ogóle nic nie czułem. Nie wiem co mi robili. Nie umiem sobie przypomnieć. Teraz, dopiero wiem w jaki sposób podreperowano moje serduszko. Operacja odbyła się w krążeniu pozaustrojowym, odłączono moje serduszko i podłączono do maszyny zwanej płucosercem, ona pracowała za mnie, po to żeby prof. Moll i jego zespół, spokojnie mogli dokonać zmian w moim małym jak orzech laskowy serduszku. Moje ciało było schłodzone do temp. 16 stopni, to się nazywa hipotermia. Wykonano plastykę koartacji aorty oraz hipoplastycznego łuku aorty. Przewężono pień tętniczy zakładając banding-( to taka opaska). Po zakończonej operacji zespół próbował zamknąć moją klatkę piersiową , ale się nie udało, serduszko puchło, spadało ciśnienie i konieczne było odroczenie zamknięcie mostka. Dopiero w piątej dobie, po kilku próbach udało się go domknąć. Obudziłem się tydzień po operacji. Przez ten tydzień oddychać pomagał mi respirator. Otworzyłem oczka, a tam wielka sala, światła, pielęgniarki ciągle do mnie podchodziły i coś robiły. Były miłe. Czułem się źle. Byłem taki osłabiony, dostałem zapalenia płuc, ciężko mi się oddychało. Ale wiedziałem, że czekają na mnie moi kochani rodzice. Wiem, że do mnie przychodzili, wtedy cały czas spałem. Dopiero już później, jak oddychałem sam to pamiętam jak do mnie rodzice przychodzili. Mieli założone takie długie , śmieszne zielone fartuchy. Na POPie (sala pooperacyjna) leżałem 11 dni.

Tak minął pierwszy miesiąc mojego życia. Drugi zaczął się przewiezieniem na oddział kardiochirurgii. Wreszcie. Tak bardzo stęskniłem się za mamusią i tatusiem, że nawet jak nikt nie widział to sobie popłakiwałem. Ale jak zobaczyłem mamusię oczy mi zaświeciły. Pomyślałem nareszcie razem i niedługo do domku. I tak było. Mama przyjeżdżała do mnie na całe dnie. Opiekowała się mną. Tatuś przyjechał też po paru dniach. Bardzo ucieszyłem się na jego widok. Znowu mogliśmy sobie pogadać jak facet z facetem. My tak lubimy. Mam z tatą tajemnice. Z mama też. Jest fajnie. Na tym oddziale leżałem ze trzy tygodnie, myślałem, że szybciej z niego wyjdę,ale miałem problemy z jelitkami, wszystko zjadłem zaraz zwymiotowałem, dochodziłem jeszcze po zapaleniu płuc, kaszlałem jak stary gruźlik.

 

Już mi się nie podobało, tam leżeć, ale w końcu doczekałem się wyjścia ze szpitala. Jaka to była radość. Wszyscy czuliśmy się wyśmienicie.10.06.2010 tej daty nie zapomnę. Droga była bardzo daleka i wielki upał. Do wieczora czekaliśmy w szpitalu, aż się ochłodzi, bo w samochodzie była, jak to tata powtarzał „sauna”. W domu byliśmy o 23.00 ale wspaniale. Miałem swoje łóżeczku, takie mięciutkie, pachnące i wygodne. Taki spokój. Mama i tata stali nade mną i patrzyli na mnie ze łzami w oczach. Mi też chciało się płakać, ale ktoś w tej rodzinie musi być silny. Ta rola należy przede wszystkim do mnie. Choć siła moich rodziców też jest bardzo ważna. Potrzebuję jej, a w szczególności jak jestem w szpitalu.

I tak mijały nam szczęśliwie dni. Chodziliśmy razem we tróję na spacery. Mama z tatą kłócili się kto będzie prowadził moją furę, ale jakoś się dogadali. Śmiać mi się chciało z nich. Fajnych mam rodziców. Bardzo mnie kochają. Ja ich też bardzo kocham. Muszę dla nich żyć. Tak sobie postanowiłem.